JAN STEBER: “CIESZĘ SIĘ, ŻE MOGĘ BYĆ CZĘŚCIĄ TEGO ZESPOŁU”
Zapraszamy do lektury obszernego wywiadu z Janem Steberem. 31-letni Czech z polskim paszportem opowiada nam m.in. o swojej przygodzie w Ameryce Północnej, o transferze do polskiej ligi, a także letnich przygotowaniach naszego zespołu.
Zanim zaczniemy rozmawiać o bieżących tematach, wróćmy na chwilę do przeszłości. W wieku juniorskim występowałeś w młodzieżowych reprezentacjach Czech, a także przez dwa sezony w QMJHL – jednej z trzech najsilniejszych lig juniorskich w Ameryce Północnej. Efektem Twoich dobrych występów był wybór w drafcie przez Toronto Maple Leafs i kontrakt w lidze ECHL. Czego zabrakło, aby wykonać kolejny krok w stronę NHL?
Na początku musze dopowiedzieć, że po grze w QMJHL podpisałem kontrakt z Toronto Marlies, drużyną z AHL. Był to tak zwany „two-way contract”, gdzie farmą Marlies była Pensacola Ice Pilots grająca w ECHL. Czego zabrakło? Pewnie wszystkiego po trochu. Może się wydawać, że draftowany zawodnik, którzy przyjeżdża na przedsezonowe obozy i gra „na farmach” jest już blisko NHL, ale jednocześnie przed nim bardzo daleka droga. Wtedy jest jeszcze na pewno dalej niż bliżej. Myślę, że po prostu zabrakło trochę umiejętności, wiary w siebie, cierpliwości i też trochę szczęścia. Pamiętam, że po obozie przygotowawczym przez ponad miesiąc trenowałem z Toronto Marlies. Gdyby wtedy któryś z napastników doznał kontuzji to dostałbym szansę gry w AHL. Byłem młody i po dwóch-trzech udanych występach moja kariera mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Ale dzisiaj to już tylko gdybanie. Wtedy raczej nigdy nie trafiłbym do Polski, nie spotkał mojej wspaniałej narzeczonej Moniki i nie miał z nią naszego kochanego syna Honzika. Tak po prostu miało być i jestem szczęśliwy, że tak się stało.
Po okresie spędzonym w USA wróciłeś do Ocelari Trzyniec, którego jesteś wychowankiem. Czy ciężko było 21-latkowi przebić się do podstawowego składu „Stalowników”?
Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, to był właśnie chyba jeden z błędów, że już po pierwszym, naprawdę profesjonalnym sezonie w Ameryce Północnej, wróciłem do Czech. Zabrakło trochę cierpliwości. Moim wielkim marzeniem była gra w czeskiej Extralidze, a niestety te 3 lata w Trzyńcu raczej spowolniły mój sportowy rozwój. Nie grałem zbyt dużo i przeszedłem dwie operacje barku. Dla ścisłości, jestem wychowankiem HC Orlova, gdzie grałem jako uczeń do dziewiątej klasy. Dopiero później w wieku 15 lat przeniosłem się do Trzyńca.
W 2009 roku zaczęła się Twoja polska część kariery? Jak to się stało, że trafiłeś wówczas do Gdańska?
Dużą rolę w moim transferze do GKS Stoczniowiec miał ówczesny trener drużyny Andrzej Słowakiewicz. Widział moją grę w Trzyńcu, gdyż często przyjeżdżał oglądać występy Marcina Kolusza, który grał wtedy ze mną w Ocelari. Swoją cegiełkę dołożył też Sebastian Królicki z hokej.net, z którym byłem w kontakcie. Z trenerem Słowakiewiczem raz rozmawiałem przez telefon i umówiliśmy się na spotkanie w Tychach, gdzie Stoczniowiec rozgrywał swój mecz. Porozmawialiśmy 20 minut i w następnym tygodniu jechałem już pociągiem do Gdańska. Podróż trwała 12 godzin, z przesiadką w Warszawie. Śmiałem się, że to nie jest dobry początek.
Występy w Stoczniowcu zakończyłeś poważną kontuzją, która na kolejne dwa sezony wyeliminowała Cię z gry. Czy w ogóle myślałeś wtedy, że uda Ci się jeszcze wrócić do zawodowego sportu i grać w finałach Polskiej Hokej Ligi?
Tak, w lutym w Nowym Targu doznałem złamania obojczyka po kontakcie z Maćkiem Sulką z Podhala. Od razu pojechałem do Czech, gdzie przeszedłem operację. Po dwóch miesiącach leczenia nadal coś było nie tak i musiałem powtórzyć zabieg. Zdążyłem się wykurować na ostatnie dwa tygodnie letnich przygotowań w Trzyńcu, gdzie dostałem możliwość treningów z zespołem. Po urlopie wyszedłem z drużyną na lód, ale po dwóch tygodniach sam poszedłem do trenerów i powiedziałem, że dziękuje za szansę, ale kończę z hokejem. Zdecydowałem się na karierę w branży finansowej, gdzie w firmie Partners przechodziłem już wówczas dwumiesięczne szkolenie i tam widziałem sens swojego życia. Od tej chwili codziennie zamiast sprzętu hokejowego ubierałem garnitur i krawat. Rok pracowałem w Ostrawie i po roku pracy jeden z czeskich dyrektorów zaproponował mi pomoc w rozwoju działalności firmy w Polsce, gdzie wchodzili wtedy na rynek. Pomyślałem, że to świetna okazja rozwijać coś nowego od samego początku. Tutaj poznałem, co znaczy komfort życia i jak łatwo przyzwyczajamy się do takiego poziomu oraz jakim wyzwaniem jest zrezygnowanie z niego. Prowadziłem szkolenia w języku polskim o systemie naszej firmy i finansach przed setką całkowicie obcych mi ludzi. To było jedno z najtrudniejszych wyzwań w moim życiu. Ale dawałem radę i po każdym udanym szkoleniu czułem się jak po wygranym meczu. Jednak ta praca wcale nie była łatwa i w kwietniu 2013 roku coraz częściej myślałem o powrocie do tego, czemu poświęciłem cale swoje życie. W maju skończyłem swoją przygodę w Partners i ostatni raz miałem na sobie garnitur. Przyjechałem do Gdańska i wiedziałem, że mam dwa miesiące, żeby po dwóch latach “nic nierobienia” przygotować się do nowego sezonu. Od kolegi Roberta Willicha dostałem kontakt do trenera personalnego Adriana Hoffmana. Zadzwoniłem, spotkaliśmy się i ustaliliśmy plan treningów. Przez ten okres ciężkich wyrzeczeń cały czas byłem pozytywnie nastawiony i wierzyłem, że uda mi się w sierpniu dostać na testy do drużyny PHL i udowodnię, że mogę jeszcze grać w hokeja. Trener Sejba z GKS Tychy dał mi taką szansę, za co mu dziękuję!
Wszyscy wiemy o Twoim silnym przywiązaniu do Gdańska. W zeszłym sezonie, mimo ofert z klubów PHL, dość niespodziewanie dołączyłeś do naszej drużyny. Co wpłynęło na taką decyzję?
Po sezonie w Jastrzębiu zdecydowałyśmy wspólnie z Moniką, że chcemy wrócić do Gdańska i tu ustabilizować swoje życie. Nie chcieliśmy już kolejnych przeprowadzek. Wtedy też wiedziałem, że nie ma opcji, żebym był na odległość z synem. Bardzo się ucieszyłem, że mogłem wrócić i grać ponownie w Gdańsku.
Przejdźmy do tego, co tu i teraz. W swojej karierze pracowałeś z wieloma szkoleniowcami. Czy miałeś okazję trenować pod okiem szkoleniowca ze Skandynawii? Jak ocenisz pierwsze tygodnie spędzone z Peterem Ekrothem?
Nie, jest to pierwszy raz, kiedy mam możliwość pracować z trenerem ze Skandynawii. Zanim Peter Ekroth przyjechał do Gdańska, słyszałem na jego temat same pozytywne opinie. Jest to człowiek, którego bardzo dobrze się słucha. Wszystko, co mówi, jest spójne i poukładane. Potrafi to wszystko przekazać nam w bardzo motywujący sposób, a to także bardzo dobrze wpływa na drużynę i atmosferę w szatni.
Jak wyglądają letnie przygotowania? Czy różnią się od tych, które przechodziłeś w innych polskich klubach?
Mamy za sobą już ponad miesiąc treningów i jeszcze kolejny miesiąc przed nami. Trenujemy bardzo ciężko, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Przygotowania są zróżnicowane, dużo biegamy, korzystamy też z nowoczesnej infrastruktury, która znajduje się w pobliżu „Olivii” – siłowni CityFit i basenu w Aquastacji. Nie nudzimy się, ale już nie mogę się doczekać wyjścia na lód. Nie mam niestety porównania do tego, jak to wyglądało w Tychach czy Jastrzębiu, bo za każdym razem przygotowywałem się do sezonu indywidualnie ze wspomnianym wcześniej Adrianem Hoffmanem.
Nasza drużyna przechodzi okres zmian kadrowych. Doszło sporo nowych zawodników, niektórzy wrócili, ale jest też kilku wcześniej w ogóle nie związanych z Gdańskiem. Możecie już teraz powiedzieć o sobie, że jesteście drużyną, czy ten proces zajmie wam jeszcze trochę czasu?
W tej kwestii nie mamy żadnych problemów. Już od pierwszego dnia tworzenia nowej drużyny wszyscy koledzy są nastawieni bardzo pozytywnie i ja się bardzo cieszę, że mogę być częścią tego zespołu. To jest bardzo ważny aspekt, który powoduje, że z uśmiechem na twarzy przyjeżdżam na lodowisko i chętnie spędzamy wspólnie czas w szatni i na treningach w takim gronie.
W obecnie jesteś jednym z najstarszych i zarazem najbardziej doświadczonych zawodników w zespole. Czy czujesz jakąś presję z tym związaną?
Absolutnie nie. Presję to czułem przed szkoleniem, o którym już opowiadałem, gdzie w roli szkoleniowca stałem przed setką obcych ludzi. Obecnie to raczej przyjemność.
Stoczniowca 2014 czeka pierwszy historyczny sezon w Polskiej Hokej Lidze. To duże wyzwanie dla naszej organizacji. Jak porównasz organizację w klubie do tej, którą mogłeś zaobserwować w czołowych polskich drużynach – GKS Tychy i JKH GKS Jastrzębie?
Jesteśmy nowym klubem w Polskiej Hokej Lidze i to dopiero początek drogi. Wszystko się rozwija i w miarę upływu czasu będzie tylko lepiej i lepiej. Uważam, że zawodnicy, trenerzy i zarząd bardzo dobrze komunikują się miedzy sobą. Postępując metodą małych kroków wejdziemy na „top” jeśli chodzi o profesjonalne zaplecze i organizację, a za parę lat też tabelę. Najważniejsze jest wspólne zaufanie i wzajemny szacunek. Mówi się, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” i tak samo było czasami i w Tychach i w Jastrzębiu, ale ogólnie oba sezony spędzone na południu bardzo miło wspominam i cieszę się, że mogłem tam grać.
Jakie masz oczekiwania na sezon 2016/2017?
Wiem, że będziemy nieprzyjemnym przeciwnikiem dla wszystkich, głównie u nas w Gdańsku, gdzie będą nas wspierać nasi wspaniali kibice. Jasne, że na papierze nie będziemy mieli najmocniejszego składu, ale wiara w siebie, ambicja i pozytywne nastawienie czyni cuda. Już teraz dziękuję wszystkim za wsparcie i wiarę w nas i do zobaczenia na meczu. Nie możemy się już doczekać.