NAZYWAM SIĘ … MATEUSZ DANIELUK
Przedstawiamy zawodnika LOTOS PKH Gdańsk, który ma za sobą występy w klubach z Jastrzębia, Bytomia, a także w biało-czerwonych barwach. Zapraszamy do lektury rozmowy z napastnikiem naszej drużyny – Mateuszem Danielukiem.
Urodziłeś się w Żorach, a swoją hokejową przygodę rozpoczynałeś w Jastrzębiu. Jak doszło do tego, że w ogóle zainteresowałeś się tym sportem?
Mieszkałem dość blisko lodowiska i, chcąc nie chcąc, na lekcjach WF-u w pierwszej/drugiej klasie chodziliśmy na ślizgawki. Pamiętam, że wtedy jeszcze, jako dziecko, nie potrafiłem jeździć i chodziłem w łyżwach figurowych “na kostkach”. Pamiętam, że kiedyś ktoś do mnie podjechał i powiedział coś w stylu – “Gościu, Ty nie umiesz chodzić na łyżwach, a co dopiero na nich jeździć”. Wydaje mi się, że jednak nie było tak źle. W drugiej klasie jedna z Pań rozdawała kartki z informacją o naborze do grup hokejowych i wszyscy, włącznie ze mną, się zapisali. Trenowaliśmy na odkrytym lodowisku, tylko kiedy temperatura na to pozwalała. Jak padał śnieg to albo nie mieliśmy treningu albo tylko jeździliśmy, bo z krążkiem nie dało się nic sensownego zrobić. Jak z kolei była jesień i spadały liście albo padał deszcz to czyściliśmy lód, żeby móc trochę potrenować – na pewno było inaczej, niż jest teraz. Zdecydowanie jednak mieliśmy z tego wszystkiego sporo frajdy. Z czasem koledzy się wykruszali, a ja zostałem. Kilka razy zakwalifikowaliśmy się na jakieś zawody, ale z powodu braku pieniędzy nie mogliśmy na nie pojechać. W gimnazjum nie mieliśmy drużyny, więc razem z Tomaszem Pastrykiem przenieśliśmy się do Opola na rok – on później tam został, a ja poszedłem do Sosnowca.
Dlaczego występujesz w formacji ofensywnej? Ciągnęło Cię do przodu od początku, czy coś innego sprawiło, że ostatecznie znalazłeś się w ataku?
Tak, chociaż nie wiem czy to nie był błąd (śmiech). Pamiętam, że w Jastrzębiu trener Jacek Dywan chciał dać mnie na obronę, ale ja byłem młody i chciałem strzelać bramki. Może jeszcze kiedyś uda się zagrać jako obrońca, kto wie.
W pierwszej lidze zadebiutowałeś w wieku 20 lat w barwach Zagłębia Sosnowiec, pamiętasz swoje pierwsze spotkania? Masz jakieś ciekawe historie z tamtych czasów?
Pamiętam, pamiętam. Początkowo przez dwa miesiące z jakichś nieznanych mi powodów nie byłem zatwierdzony do gry, ale później było już fajnie. Grałem, jak to młodzi, czasem się wychodzi na lód, a czasem nie. Na pewno miłe było to, że były już z tego jakieś pieniądze i nie trzeba było prosić ciągle rodziców. Ja sam, jak zapewne każdy zawodnik na takim etapie, chciałem grać najwięcej, bo to jest potrzebne do rozwoju.
Zanim zadebiutowałeś w najwyższej klasie rozgrywkowej trzy lata spędziłeś w sosnowieckim SMS. Jak wspominasz tamte czasy?
W SMSie jest o tyle dobrze, że cel jest jasno postawiony – hokej jest najważniejszy. Nauka nie jest oczywiście “olewana”, ale jednak plan dnia był dość mocno ułożony pod treningi – kiedy rano musieliśmy być na lodzie, to nie było zajęć. Maturę zdałem, więc chyba nie jest źle.
Pobyt w Sosnowcu to także Mistrzostwa Świata U18 i dwukrotnie Mistrzostwa Świata U20 w barwach reprezentacyjnych? Czy gra w tamtych zawodach była dla Ciebie czymś szczególnym?
Wtedy jak najbardziej tak. Zawsze zaszczyt występów w reprezentacji – również młodzieżowej – to coś, czego każdy młody zawodnik chciał dostąpić i było to motywujące.
Na przeciwko siebie miałeś wtedy wielu dobrych zawodników, jeden z nich Anze Kopitar całkiem dobrze radzi sobie w National Hockey League. Czy pamiętasz tego zawodnika? Jak ogólnie porównałbyś poziom tamtych rozgrywek do tego, z czym miałeś do czynienia na co dzień?
Tak, pamiętam go… Muszę przyznać, że był całkiem dobry. Pamiętam szczególnie jedną sytuację, bodajże w Estonii, my graliśmy w przewadze 5 na 3, jednak na nasze nieszczęście w tej trójce był właśnie wspomniany Kopitar, który w pewnym momencie przejął krążek, objechał nas wszystkich i strzelił nam bramkę. Ogólnie rzecz ujmując, to nie ma co ukrywać, poziom rozgrywek międzynarodowych był wyższy niż klubowych.
Kolejne 10 lat spędziłeś w Jastrzębiu, zdobywając jeden brązowy oraz dwa srebrne medale, a także Puchar Polski. Czy któreś z tych trofeów wspominasz szczególnie? A może po którymś z nich odczuwasz jakiś niedosyt?
Niedosyt mam na pewno po przegranej serii finałowej z Krakowem. Przegrywaliśmy już wtedy 0-3, wygraliśmy kolejne trzy spotkania, jednak w decydującym meczu nie potrafiliśmy ich pokonać. To srebro smakowało zdecydowanie najgorzej, bo ten niedosyt był naprawdę duży. Miło wspominam zdobycie Pucharu Polski – graliśmy dobry hokej i zasłużenie zdobyliśmy to trofeum.
Po pobycie w Jastrzębiu na dwa lata trafiłeś do bytomskiej Polonii, z którą w pierwszym sezonie zająłeś trzecie miejsce – jak wspominasz tamte czasy? Jakbyś porównał całą tę otoczkę, którą miałeś w Jastrzębiu i Bytomiu?
Z Bytomia mam bardzo dobre wspomnienia. Mieliśmy naprawdę fajną ekipę i pomimo tego, że czasem było jak było, to dzięki zgranej paczce jakoś szło to do przodu. W tamtym pierwszym sezonie nikt na nas nie stawiał, więc sprawienie takiej niespodzianki miało swój smak.
Do Gdańska trafiłeś przed sezonem 2018-2019, a w play-offach strzeliłeś, jak sam powiedziałeś – “najważniejszą bramkę w swojej karierze”, kiedy to zdobyłeś decydującego gola w piątym meczu z Tychami. Podtrzymujesz to stwierdzenie?
Nie, wydaje mi się, że nie. Wiadomo, ta bramka była ważna, ale na pewno nie najważniejsza. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, która na takie miano zasłużyła. Wydaje mi się, że wtedy, w tym ferworze walki, taka się zdawała, ale z perspektywy czasu muszę się z tego wycofać.
Ostatecznie nie udało się wygrać żadnego z dwóch ostatnich meczów i musieliśmy uznać wyższość późniejszego Mistrza Polski – co siedzi w głowie zawodnika, kiedy po walce w sezonie zasadniczym i zaciętej serii play-off musi pogodzić się z porażką?
Wiadomo, Tychy były faworytem w tej serii, więc fajnie, że się postawiliśmy chociaż trochę. Wstydu nie było i pokazaliśmy, że potrafimy grać. A po sezonie człowiek pomyśli kilka dni o tym, jak to wszystko wyglądało, a potem trzeba zresetować głowę i wrócić do normalnego życia.
Często mówi się, że taka porażka uczy zawodnika, sprawia, że staje się on dojrzalszy. Co o tym sądzisz?
Jeśli nie jest to jakaś głupia przegrana to może i faktycznie. Dla mnie jednak porażka to porażka i lepiej jednak wygrywać. Czasem nie należy też przesadzać z tym rozmyślaniem, bo meczów jest wiele i trzeba myśleć o kolejnych. Powiedziałbym, że przydaje się twarda skóra i wiadomo co jeszcze.
Grając w Jastrzębiu czy Bytomiu Twój rytm meczowy pewnie trochę się różnił ze względu na mniejsze odległości pomiędzy miastami niż obecnie w Gdańsku. Czy ma lub miało to na Ciebie jakikolwiek wpływ?
Tak. Powiem szczerze, że przychodząc tutaj tego się obawiałem. Jak się później okazało całkiem niepotrzebnie, bo da się z tym żyć. Mamy fajny autokar, da się rozłożyć kilka mat w przejściu, ułożyć jakoś na fotelu i odpocząć. Nie jest idealnie, ale mogłoby być gorzej. Wiadomo, trochę trudniejsze są powroty, gdzie jest to pomeczowe zmęczenie, ja też zze względu na młodego syna nie zawsze mogę odespać w dzień, ale zawsze jakoś się do tego wieczora dotrwa.
Łącznie w swojej karierze rozegrałeś już 13 sezonów w Polskiej Hokej Lidze – jak na przestrzeni lat zmieniała się ona w Twoim odczuciu? Gdzie widzisz dalsze pole do poprawy?
Zmienia się liga, bo zmieniają się przepisy, w tym np. liczba obcokrajowców itd. Zmieniają się budżety drużyn, więc i czasem następuje rotacja tego, kto akurat jest silniejszy. Na plus na pewno hale – powstała fajna hala w Sanoku, w Tychach przeprowadzono gruntowną renowację, w Jastrzębiu powstało nowe lodowisko, a teraz jeszcze Bytom buduje od nowa swoją halę.
Ostatnio borykałeś się z kontuzjami barków – najpierw odnowił się uraz lewego, a później pojawiły się problemy z prawym – czy to już przeszłość? Czy już wcześniej zdarzały Ci się tego typu urazy? Skąd takie kontuzje biorą się u zawodników?
Na pierwszą część odpowiadam – pomidor – nie chcę zapeszać. Hokej jest grą kontaktową, czasem dostaniesz krążkiem, czasem ktoś wejdzie ciałem, gorzej upadniesz i coś tam może się przestawić. O tym decyduje czasem dyspozycja dnia, kilka centymetrów przy upadku, niewiele trzeba. Wiadomo, możesz próbować ratować się przykładowo rękami, ale wtedy z kolei ryzykujesz innymi kontuzjami.
Nie każdy z kibiców wie, ale podczas różnych wywiadów czy rozmów przejawiasz dość dużą dozę humoru – czy tak jest również w życiu codziennym? Nazwałbyś się pozytywnym świrem w szatni?
To trzeba chłopaków zapytać. Ja na pewno staram się, żeby było raczej wesoło, niż bardzo poważnie, zwłaszcza w tych kluczowych momentach. Różni są zawodnicy, niektórzy potrzebują się odciąć od tego, zakładając słuchawki, a ja raczej szukam rozmowy. Staram się szukać pozytywów.
Nie samym hokejem człowiek żyje. Alex Golovin wspominał o grze na konsoli, Damian Szurowski bawi się muzyką, a czym w wolnych chwilach zajmuje się Mateusz Danieluk?
Bawię się trochę programowaniem na iPhone. Aczkolwiek moim największym hobby w tym momencie jest mój syn i spędzanie czasu z rodziną. Teo ma dwa lata, więc jest trochę mniej czasu niż kiedyś na seriale i filmy, ale tego nie żałuję – jest teraz lepiej. Czasem gram z nim też w hokeja w domu, bo na razie nie potrafię powiedzieć mu “nie”. W podróżach na i po meczach trochę czytam lub obejrzę jakiś film albo serial na Netflixie.
A gdy skończy się hokej? Zastanawiałeś się nad tym, co chciałbyś robić po zakończeniu swojej zawodniczej kariery?
Fajnie byłoby porobić coś właśnie z programowaniem, może w wolnym czasie popracować jako trener, chociaż wydaje mi się, że wiązałoby się to z poświeceniem czasu, który mógłbym spędzić z rodziną. Będę jeszcze o tym myślał.
Wspomniałeś, że od dzieciaka znacie się z Tomkiem Pastrykiem. Poza lodem jesteście przyjaciółmi?
Myślę, że jakbym nazwał to przyjaźnią to bym Tomka obraził, a tego robić nie chcę. Jesteśmy bardziej jak mąż i żona, chociaż chciałbym zapewnić swoją żonę, że nie ma się o co martwić. Między nami na pewno jest jakaś chemia, czasem nie musimy dokańczać żartów, a już leżymy i się śmiejemy. W szatni siedzimy obok siebie i jak określa nas Josef Vitek – “jajcarze z Jastrzębia zawsze na posterunku”.
Dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia w ostatnich spotkaniach czwartej rundy!
Dzięki i do zobaczenia na kolejnych meczach.
Rozmawiał Patryk Iwaniuk, fotografował Maciej Kołek.